JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?

Nasza historia rozpoczyna się w roku 2010 w czasie wakacji nad pewnym polskim jeziorem. Piszący te słowa tata walczył wówczas z kursem CMAS P2 a Jasio, któremu właśnie minęło półtora roku z hakiem, przypatrywał się z zaciekawieniem nie wiedząc, co właściwie o tym wszystkim myśleć.

Były to czasy, kiedy początkujący nurek o sprzęcie, który teraz uchodzi za całkowicie standardowy, mógł co najwyżej sobie poczytać – a i to pod warunkiem, że chociaż wiedział, gdzie. Na forach nurkowych trwały wojny w wątkach zatytułowanych „Jacket czy skrzydło?” i, o ile dobrze pamiętam, jackety były w tych wojnach wówczas w przewadze – przynajmniej ilościowo.

Skonfudowany wyraz twarzy mojego dziecka na zdjęciu poniżej nie dziwi, kiedy weźmiemy pod uwagę, jak prezentował się wówczas w bazowym ekwipunku jego tata…

Oko wprawnego obserwatora dostrzeże tu wiele konfiguracyjnych smaczków – plastikową latarkę na sznurku wyposażoną w zwykłą żaróweczkę (to były czasy…) czy rurę od inflatora jacketu tak długą, że dałoby się nią obdzielić dwa komplety podobnego sprzętu. Całości dopełniała butla z zaworem stożkowym z ciśnieniem pracy 150 bar, dzielone płetwy, dwie spłuczki na ramionach i kilka innych wynalazków.

W czasie, gdy tata zaciskał zęby z bólu, kiedy nad termokliną czucie wracało mu w palcach, Jasio dzielnie ćwiczył transport poziomy wózka do przewożenia twinów, pod czujnym okiem kadry instruktorów.

DEMONY Z PRZESZŁOŚCI

Kiedy rozgrywała się powyższa historia, nikt z naszej rodziny nie przypuszczał, że za około 8 lat będziemy szukali dla Jasia pianki do nurkowania.

Moment ten nadszedł jednak szybciej, niż ktokolwiek się tego spodziewał a ja, mając na swoim koncie ładną trzycyfrową liczbę zanurzeń, zacząłem zastanawiać się nad tym, jak podejść do doboru sprzętu i edukacji.

Rodzice, planując rozwój swoich dzieci, często odnoszą swoje pomysły do tego, czego kiedyś doświadczyli sami, chcąc oszczędzić dzieciom przynajmniej części błędów, które popełnili. Rozpoczynając naukę swojego dziecka, ja również przypomniałem sobie swoje początki – i w głowie pojawiło mi się wiele pytań:

1. SPRZĘT

  • Czy naprawdę chcę, żeby moje dziecko metodą prób i błędów dochodziło do tego, w jakiej konfiguracji ma nurkować? Na ile zasadne jest to, żeby Janek przez kolejne lata eksperymentował z różnymi jacketami, skrzydłami czy zestawami automatów, żeby wybrać sobie coś, co ostatecznie przypasuje mu najbardziej – skoro sam przeszedłem już tą drogę i w zasadzie wiem, w którym miejscu ona się zakończy (a przynajmniej ustabilizuje)? Do tego oczywiście dochodzą też koszty tych eksperymentów…
  • Jak wytłumaczę dziecku, dlaczego zestaw „rekreacyjny”, który zapewne otrzyma na kursie, wygląda zupełnie inaczej niż to, w czym nurkują jego rodzice oraz praktycznie wszyscy nasi znajomi? Co takiego jest w naszych zestawach, co nie powinno znaleźć się w konfiguracji dziesięciolatka? Czy nasze zestawy są „za dobre” na jego małe nurkowania? A może jest coś wadliwego w naszym podejściu i dla dziecka będzie ono na przykład niebezpieczne? Z jakiego powodu mama, tata i ich towarzystwo taplają się w jeziorze w innym sprzęcie niż Janek? Tego rodzaju pytania nurtowały mnie kiedyś jako kursanta patrzącego na sprzęt swoich instruktorów – zupełnie różny od mojego kursowego, bez żadnego rozsądnie dla mnie brzmiącego wyjaśnienia.
  • Co będzie sprawdzało się u dziesięciolatka przez co najmniej kilka kolejnych lat, kiedy będzie nurkował z rodzicami i ich znajomymi? Czy w ogóle da się kupić coś, co posłuży więcej niż rok? W tym wieku dziecko przecież bardzo szybko rośnie!
  • Ostatnia, ale ważna rzecz, od której prawdopodobnie zaczniemy kolejną część, to lista wszystkiego tego, co przez lata z moim sprzętem było nie tak. Rzeczy, których nie lubiłem, które utrudniały, które wydłużały i tak już długi czas spędzany na przygotowaniach gdzieś nad wodą.

2. NAUKA

  • Jak poradzę sobie z tym, że instruktor uczący Jasia nurkowania, będzie zapewne zupełnie inaczej rozkładał akcenty niż ja – rodzic i nurek – bym sobie tego życzył, patrząc z boku?

    Teoretycznie co prawda nie po to oddajemy dziecko instruktorowi, żeby mieszać się potem do jego roboty, ale… Po dziesięciu latach nurkowania mam już mocno sprecyzowaną wizję tego, co i jak powinno robić się pod wodą – naturalne więc jest, że chciałbym, żeby w różnych sytuacjach mój syn zachowywał się w taki a nie inny sposób.

    Lista rzeczy, których Jasio powinien moim zdaniem zostać nauczony na kursie, okazała się niebezpiecznie długa, zanim zdałem sobie sprawę z tego, że chciałbym, żeby w tygodnie do poziomu, którego osiągnięcie zajęło mi lata. Dotarło do mnie, jak trudno będzie oddać dziecko komuś innemu na naukę – nie sugerując, nie dopytując, nie interweniując, nie mieszając się do jego roboty…
  • Czy jakąś część nauki mogę przerobić z małym sam, we własnym zakresie? Chodzimy przecież na basen, cały garaż pełny szpeju… Ile godzin, które instruktor musiałby poświęcić normalnemu kursantowi, mogę zaoszczędzić, wyciągając różne ćwiczenia przed nawias kursu i zajmując się nimi osobiście? Dzięki temu więcej czasu z instruktorem miałby na to, żeby nauczyć się przedmuchiwać maskę w toni, manewrować żabką…

    A może najpierw trzeba spytać małego, czy tak naprawdę to w ogóle chce nurkować? 

ODPOWIEDŹ POZYTYWNA

Test wypada pozytywnie – mały chce i to bardzo. 

Sprawy zaczynają nabierać tempa i już w następnym tygodniu jedziemy z Jankiem do pobliskiego centrum nurkowego szukać pianki.

Ta konkretna wizyta nie zakończyła się co prawda przy kasie, ale mały był szczęśliwy, widząc, że coś się rozpoczyna – mimo tego, jak trudno było mu pierwszy raz w życiu włożyć piankę.

Ja zaś, po kilku przemyśleniach w międzyczasie, nosiłem już w sobie decyzję dotyczącą reszty sprzętu…

Cykl: Nurkowanie Dzieci

SPIS TREŚCI

0. Wprowadzenie

  1. Od czego wszystko się zaczęło <- tu jesteś!
  2. Szukamy dobrego sprzętu 
  3. Kiedy sobie pływam, a dziecko obok ma kurs 
  4. Mama i tata również pod wodą 

Kolejne części cyklu ukażą się wkrótce

Autor: Adam Jaworski